środa, 6 stycznia 2016

Recenzja "Władca liczb" M. Krajewskiego



Autor: Marek Krajewski
Tytuł: Władca liczb
Wydawnictwo: Znak





Po przeczytaniu pierwszej w swoim życiu książki Krajewskiego poczułam niedosyt. Ciągle po głowie chodziła mi myśl, by kupić kolejną. Na szczęście pod choinkę dostałam od siostry „Władcę liczb” tegoż autora i lektura ta pochłonęła mnie bez reszty.

„Władca liczb” to kolejna książka z serii opowiadającej o Wrocławiu, której głównym bohaterem jest Edward Popielski, doktor filologii klasycznej, były policjant. Tym razem Popielski będący u swojego kresu bada sprawę tzw. władcy liczb, tajemniczego demona, który miałby być odpowiedzialny za serię samobójstw w mieście.

Na początek parę ogólników. Muszę przyznać, że dawno nie czytałam książki, w której jednym z wątków przewodnich byłaby matematyka, a bardzo takie lubię. W porównaniu do poprzedniej książki Krajewskiego, którą udało mi się przeczytać, zauważyłam, że w tej do wszystkich słów obcojęzycznych od razu pojawiają się przypisy, co bardzo ułatwia jej czytanie. Co prawda większość sentencji jest po łacinie, języku, którego miałam zaszczyt uczyć się na pierwszych studiach. Jednakże zawsze parę minut trwało, zanim odgadłam, co oznacza określony zwrot, czy też sentencja. Dlatego przypisy bardzo ułatwiły mi czytanie i równocześnie pozwoliły też na lenistwo w myśleniu. Cóż…

„Chłopak pogłaskał psa, który się już uspokoił i najpierw kręcił się w kółko pod drzewem, a potem wygiął się w łuk i wycisnął z siebie pamiątkę”.

W książce zawarte są bardzo zabawne opisy niektórych czynności, opisane w dodatku bardzo dokładnie. Sam autor na koniec zostawia posłowie, w którym wyjaśnia samą ideę książki, ludzi, którzy mu pomogli podczas pisania oraz przyznaję się do błędów znajdujących się w tekście. Podobało mi się również to, iż na koniec „Władcy liczb”, tak jak w przypadku poprzedniej książki Krajewskiego, była zapisana dokładna data, łącznie z godziną, w której autor skończył ją pisać.

„Nie było to z resztą takie ważne, by z cienia wychodzić na pełne słońce i znów narażać moje subtelne filologiczne ucho, które wciąż doskonalę na tekstach Cycerona, na kolejne poronione płody językowe takie jak ‘ten tego’ czy ‘rany koguta’”.

Sam główny bohater jest bardzo ciekawie wykreowaną postacią, dopracowaną przez autora pod każdym względem. Popielski, jak już wspominałam jest doktorem filologii klasycznej, uzdolnionym matematycznie (wspomina o studiowaniu matematyki), na dodatek byłym policjantem a obecnie detektywem w podeszłym już wieku. W samym pamiętniku bohatera jest bardzo wiele wstawek łacińskich, co utwierdza czytelnika w przekonaniu, że napisał go człowiek elokwentny i wykształcony. Pomimo swojego wieku, jego umysł dalej działa na jak największych obrotach, ponadto posiada wiele różnych sposobów na umiejętne prowadzenie śledztwa. Jednak ma w sobie też dużo empatii oraz człowieczeństwa, co pokazuje w trakcie swoich działań.

Muszę się zgodzić z poprzednią opinią odnośnie książek Krajewskiego, że są bardzo mroczne. „Władca liczb” mnie osobiście bardzo zmroził, ponieważ autor pokazał czytelnikom wszystko co złe i mroczne. Grubi ludzie, pijani, agresywni, którzy pomiatają każdym człowiekiem, są zdolni do wszystkiego. W dziele tym ukazuje nam się świat, w którym można kupić wszystko za pieniądze, nawet fałszywe zeznania drugiego człowieka. Świat, w którym ludzie są w stanie uwierzyć we wszystko.

Dziwne mam odczucia odnośnie tej książki, nie chciałabym wrzucać w swoich opiniach spoilerów, jednak chyba po „Władcy liczb” na chwilę odpocznę od utworów tego autora. Kreacja Wrocławia, drastyczne sceny, okropni ludzie, brak człowieczeństwa, to dla mnie za dużo jak na jedną książkę.

Nie twierdzę oczywiście, że jest ona zła i niewarta przeczytania. Wręcz przeciwnie, bardzo poleciłabym ją wszystkim, którzy lubią dobre i mocne kryminały, ponieważ Krajewski nie ma w zwyczaju cenzurowania czegokolwiek w swoich dziełach. Ja jak już napisałam porzucę na jakiś czas jego książki, ale z pewnością do nich wrócę, bo są tego warte.  W końcu tak genialnych i dobrze dopracowanych opisów zdarzeń jeszcze u żadnego innego autora nie widziałam.

czwartek, 31 grudnia 2015

O mnie





Mam na imię Eliza i urodziłam się w 1991 roku w Stargardzie, w którym przez większość mojego ówczesnego życia mieszkałam. Skończyłam liceum ogólnokształcące o profilu dziennikarskim i w tamtym czasie myślałam, że moja przyszłość będzie już na zawsze związana z przedmiotami humanistycznymi. Swego czasu myślałam, że będę dziennikarką, ponieważ pisanie sprawiało mi jedną z przyjemności życiowych.

Maturę zdałam, o dziwo, najlepiej z matematyki, jednak postanowiłam, że będę studiować dziennikarstwo lub filologię polską. Dostałam się na oba kierunki i wybrałam filologię polską, ze względu na swoje umiłowanie do książek.

A książki? Książki kochałam od zawsze. Już gdy byłam małą dziewczynką pamiętam, jak mama czytała mi bajki na dobranoc. Jak tylko nauczyłam się czytać i dowiedziałam się o pięknym miejscu w szkole podstawowej, jakim jest biblioteka, to już właściwie z niej nie wychodziłam.

Zaczęłam więc studia polonistyczne na Uniwersytecie Szczecińskim i ogromnie się na nich zawiodłam. Brakowało mi w nich tak naprawdę wszystkiego. Zauważyłam, że czytanie lektur wcale nie pomagało mi przy ocenie końcowej a wręcz ją zaniżało. Nikogo nie obchodziło moje zdanie odnośnie konkretnych tytułów a większość moich znajomych z roku nawet nie lubiła czytać czegokolwiek. I tak też skończyłam z rocznym opóźnieniem i ogólnym zniechęceniem pierwszy stopień studiów polonistycznych o specjalizacji nauczycielskiej. W międzyczasie poszłam też na studia informatyczne, ponieważ były czymś, czego mi właśnie w życiu brakowało.

Obecnie jestem studentką informatyki na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym i mieszkam w Szczecinie. Książki dalej kocham, ale to z informatyką wiąże głównie swoją przyszłość.

Postanowiłam prowadzić tego bloga ze względów hobbystycznych, by nie zapomnieć nie tylko o słowie czytanym, ale również o pisanym. Staram się go prowadzić na tyle, na ile potrafię. Być może nigdy nie będę miała dużej liczby czytelników a moje posty nigdy nie będą idealne. Jednak ten blog jest dla mnie odskocznią od mojej codzienności i powrotem do czasów, gdy marzyłam o byciu dziennikarką ;- ).

Jeśli ktoś chce się ze mną skontaktować, oto mój adres e-mail: jesienna.szarlotka@gmail.com

wtorek, 29 grudnia 2015

Recenzja "W otchłani mroku" M. Krajewskiego

Autor: Marek Krajewski
Tytuł: W otchłani mroku
Wydawnictwo: Znak


 
Na książkę Marka Krajewskiego natrafiłam zupełnie przypadkiem, gdy już znudzona literaturą o tematyce miłosnej poszłam po radę do przyjaciółki. Ona długo nie myśląc sięgnęła do regału z książkami i wyciągnęła „W otchłani mroku”, dodając tylko, żebym uważała, bo autor piszę dość mrocznie. Jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałam dokładnie taką samą opinię, wypływającą z ust pani magister od angielskiego odnośnie mroczności tych powieści. Jednakże zaryzykowałam i myślę, ze nie mam czego żałować.

„W otchłani mroku” to książka pisana na wielu czasoprzestrzeniach i poruszająca dwie tematyki. Najpierw mamy historię mężczyzny, który w pewien sposób ucieka od widoku starszego profesora. Następnie wprowadzona jest bohaterka, której tenże mężczyzna opowiada historię z 1946 roku. Historię byłego lwowskiego komisarza, Popielskiego, prowadzącego początkowo śledztwo w sprawie UB, by następnie zająć się gwałtami na młodych kobietach.

Jest to przede wszystkim, jak już pisałam i z czym się zgadzam, bardzo mroczna powieść. Zło wypływa z niej w każdym słowie, by zamienić się na opis czynów, jakich dokonują mężczyźni na młodych kobietach. Można zauważyć w niej, jak bardzo pewni ludzie w swych popędach przypominają zwierzęta, do jakich bestialskich rzeczy są zdolni, by zaspokoić swoje potrzeby. Niestety, w powieści pokazana jest również znieczulica społeczna, bezmyślność ludzka, głupota i brak człowieczeństwa.

„Życie jest złe, a my zostaliśmy w nie wrzuceni. My wszyscy: wy, ja, a nawet mordercy Jasi! Jesteśmy ofiarami życia! Nie mamy jednak wyjścia, musimy tkwić w naszej egzystencji, choć jest ona absurdalna! Jakkolwiek by jednak była absurdalna, to i tak jest lepsza od śmierci!”

Dwie historie toczą się równocześnie i zacierają wzajemnie. Z jednej strony widzimy postaci dwóch filozofów, którzy walczą o swoje teorie. Z drugiej strony całe te walki napędzane są gwałtami na młodych i niewinnych dziewczynach. Jednakże owe historie się wzajemnie napędzają i nie mogłyby bez siebie istnieć.

„Natomiast ja do końca życia będę pamiętać o otchłani filozofów”

Zauważyłam również bardzo ciekawą rzecz, co do tej książki. Każdy podrozdział z 1946 roku pisany jest inną czcionką, by w ten sposób zaznaczyć z czyjej perspektywy jest on ukazywany. Dlaczego? Ponieważ mamy tam dwóch różnych narratorów, tj. Popielskiego piszącego swój pamiętnik w pierwszej osobie, oraz narratora wszechwiedzącego w trzeciej osobie liczby pojedynczej.

Spodobało mi się również to, że autor na samym końcu podaje informacje odnośnie dokładniej daty ukończenia powieści. Mamy również w książce zawarte posłowie, w którym dokładnie wytłumaczony jest „sens” całej książki oraz to, dlaczego w ogóle została napisana.

Po przeczytania całej powieści od razu można zauważyć jak bardzo inteligentny jest autor i jak ogromną wyobraźnie posiada. Ja z pewnością nie poprzestanę na tej jednej książce Krajewskiego i już dzisiaj „biorę się” za kolejną. Serdecznie polecam każdemu, kto jeszcze nie czytał!